poniedziałek, 29 lipca 2013

Może takie kiece są niemodne, ale je uwielbiam

i będę je nosiła i trudno...
Wszystko jest w tej sukience świetne: włóczka - śliczna bawełna, kolor, wzór, rękawy... A jednak chyba ją spruję do połowy, chociaż nie znoszę pruć tego, co zrobiłam.
Wszystko jest świetne, tylko jeden mały szczegół: jest najwęższa w miejscu, w którym ja jestem najszersza - to co miało być w talii jest na biodrach. Tak dobrze mi się robiło, że za późno zaczęłam wrabiać rękawy i kieca zamiast ukrywać brzuch elegancko go podkreśla...





Niedobrze być jedynym fotografem w rodzinie, bo jest się wtedy beznadziejnym modelem w dodatku wiecznie niezadowolonym z efektów pracy innych.  Zanim nie spostrzeże się, że to nie zdjęcia są winne temu, że ma się taką figurę. Wrrrrr. Bo ja się widzę szczuplejszą...

Do tej sukienki jest jeszcze sweter, ale włożenie dzisiaj swetra to byłoby samobójstwo chyba...

poniedziałek, 15 lipca 2013

Dwudziestolatka

... oczywiście, że nie ja, ja to już nawet więcej niż podwójna, tylko ta bluzka.
Evergreen, na upały i wyjścia niezobowiązujące i mniej oficjalne, dlatego wkładam ją pewnie nie więcej niż kilka razy w roku.
Myślę, że ten fason nigdy się nie zestarzeje, więc zamierzam ją nosić jeszcze raz tyle.


Cztery szydełkowe kwadraty z tyłu, dół i przód też szydełkowe, jakimś wzorkiem. Z bawełnianego kordonka, z przodu wiązana na szydełkowy sznureczek. Pamiętam jak ją robiłam, nad jeziorem, na leżaku.
Mam nawet gazetkę z wzorem, trochę go zmieniłam, bo jest w niej tyle fajnych rzeczy, że przez te 21 - jak sądzę - lat jej nie wyrzuciłam, mimo kilku przeprowadzek i wielu radykalnych sprzątań.
Przód widać trochę gorzej, nie jest jakiś szczególnie atrakcyjny:

Niee, no właściwie nie widać go wcale, widać za to zapowiedź mojej nowej sukienki, już jest zrobiona.
Fajny mam stolik w altance, nie? Po babci, zdecydowanie starszy niż 20.
Cerata współczesna:
 Ciacha owsiane - świeże - ale talerzyk - staroć.

niedziela, 7 lipca 2013

Plecionki

Mniej więcej od jesieni moje ulubione blogerki porzuciły robótki drutowe i złapały za szydełka i koraliki i na początku nie mogłam zrozumieć tego koralikowego szaleństwa.
Nie byłabym sobą, gdybym nie chciała się tego nauczyć, poza tym fajne są te bransoletki.
Wyczytałam, że są różne rozmiary koralików - im wyższy numer, tym mniejsze koraliki, że najlepiej robić z ósemek i mniejszych, więc nabyłam w sklepie na początek - dziewiątki i uplotłam tę brązowo-czarną ze srebrzystym ukośnym paskiem, miała siostrę-negatyw, ale poszła w świat.
Potem rzuciłam się na głębsze wody i koraliki nr 11 i z nich powstała cała reszta.


Im mniejsze koraliki tym więcej daje się ich w okrążeniu - przy dziewiątkach - było 8, przy jedenastkach - 11 i tym sztywniejszy jest sznurek.
Tak się to mozolnie dłubie na szydełku - po jednym koraliczku, najpierw trzeba wszystkie nawlec na nitkę i to jest najnudniejsza i najmniej wdzięczna część całego przedsięwzięcia.
Im mniejsze koraliki tym więcej się nawleka.
Można robić sobie wzorki (już przy nawlekaniu trzeba mieć je wyliczone)  - jest nawet specjalny program do tego, ale najbardziej podobają mi się takie nawlekane losowo mieszanki kilku kolorów, albo cieniowane.
No i rzeczywiście to fajna zabawa, chociaż bardzo męczy wzrok, ale rzeczywiście wciąga - tak sobie siedzę i słucham audiobooka ("Millenium" całe) i przesuwam te koraliczki na palcach (jak różaniec?).









 Trudno to było sfotografować - bo kolory takie przygaszone - zielenie, szarości i czernie - połyskujące i matowe. Zostawiłam sobie szarą i czarną, reszta poszła dalej.
A Jane - odpoczywa po nocnym dyżurze dachowym.